Postanowiłam powiedzieć wszystkim o całej sytuacji. Naprawdę nie chciałam ich martwić, ale gdyby nas zlokalizowano, to byłaby tylko i wyłącznie moja wina. Kiedy wróciliśmy do domu Xaviera zebraliśmy się w salonie.
- Muszę wam coś powiedzieć... - Zaczęłam starając się nie wyglądać na zmartwioną, ale niezbyt mi to wychodziło.
- Tylko nie mów, że jesteś w ciąży! - Palnął Słowik.
- Ee... Nie... Nie jestem. Tutaj raczej chodzi o... Moich rodziców?
- Co jest? - Spytał Bursztyn.
- Oni ostatnio do mnie zadzwonili i jak się okazało policja może nas zlokalizować.
- O cholera...
- Strasznie was przepraszam. Lepiej będzie, jeśli dalej pojedziecie beze mnie. Tylko sprawię wam kłopot, jeśli się z wami zabiorę.
- Daj spokój Oli! - Powiedziała Wiki. - Nie tylko ty masz ten problem. Przyznam się wam, że moi rodzice także się ze mną skontaktowali. Obawiam się, że i mnie policja zlokalizowała.
- No to mamy problem... - Westchnął Szarak. - Muszę pomyśleć.
Po tych słowach wyszedł z salonu i poszedł do pokoju. Rozeszliśmy się. Wiki poszła ze Słowikiem do kuchni, a Bursztyn postanowił się gdzieś przejść z Simone. Ja usiadłam na kanapie. Po chwili dosiadł się Xavier.
- Czemu jesteś taka smutna? - Spytał.
- Ciężkie teraz mamy chwile... - Odpowiedziałam.
- Może nie będę się wtrącać. Wyglądasz tak, jakbyś nie chciała o tym zbytnio mówić.
- No tak... A jak tam z Simone?
- Cóż - Xavier poczuł się nagle bardzo pewny siebie - jest bardzo dobrze. Układa nam się i w ogóle.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, a na jego twarzy nagle pojawiło się zakłopotanie.
- Wydaje mi się, że bardzo ją kochasz. - Zaczęłam. - Ale ona chyba nic do ciebie nie czuje... Jesteś dla niej najlepszym przyjacielem, zgada się? - Nastała chwila ciszy. Xavier nagle posmutniał.
- Tak... - Odparł w końcu. - Przyjechała do mnie, żeby rozpocząć karierę malarki. Jej rodzice są przeciwko temu, nie widzą tego talentu, który w niej drzemie! Ja mogę jej zagwarantować świetne warunki pracy. Ja robię to z miłości.
- To urocze. Ale nie uważasz, że wmawianie wszystkim, że Simone to twoja dziewczyna jest trochę żałosne?
- No w sumie jest...
Później jeszcze rozmawiałam z Xavierem, a następnie postanowiłam się przejść. Gdzieś w uliczce dostrzegłam przytulającą się parę. Po dłuższym przyglądaniu się zauważyłam, że był to Słowik i Wiki! Skręciłam w kierunku mostu. Stał na nim Bursztyn z Simone. Rozmawiali o czymś. Ciekawość mnie trochę zżerała, więc ukryłam się za dużym słupem i zaczęłam podsłuchiwać. Od ostatniego czasu miałam małe podejrzenia, że coś ze sobą kręcą.
- Lubię cię. - Mówiła Simone. - Nawet bardzo przypadłeś mi do gustu. Myślę, że jakbyśmy się lepiej znali, to w sumie mogłabym się w tobie zakochać.
- Naprawdę? - Bursztyn na nią spojrzał, a ona się uśmiechnęła. - A co z Xavierem?
- Ja z nim nie jestem. To on tak uważa.
- Rozumiem.
- Fajny z ciebie chłopak. Chciałabym, żebyś utrzymywał ze mną kontakt... I uważał na siebie w czasie dalszej podróży.
Dalej postanowiłam nie podsłuchiwać. To było naprawdę urocze. Postanowiłam jednak wrócić do domu Xaviera.
Weszłam do swojego pokoju. Szarak stał cały czas na balkonie i obserwował zachód słońca. Podeszłam do niego i przytuliłam go.
- Co teraz będzie? - Spytałam.
- Musimy jechać dalej. - Odpowiedział. - Chociażby zaraz.
Nie marnowaliśmy więc czasu. Gdy wszyscy wrócili oznajmiliśmy z Szarakiem, że ruszamy dalej. Spakowaliśmy się i pożegnaliśmy się z Xavierem i Simone. Bursztyn wyglądał na zdołowanego. Nie dziwię mu się. W końcu rozstaje się z fantastyczną dziewczyną, z którą mógłby i stworzyć szczęśliwy związek. Wsiedliśmy do przyczepy i usiedliśmy na swoich miejscach. Odjechaliśmy spod domu Xaviera. Naszym kolejnym celem była Hiszpania.
Zbliżała się dwudziesta. Przejeżdżaliśmy przez Poitiers. W przyczepie panowała cisza. Słychać było tylko cicho puszczaną płytę The Offspring. Nagle usłyszałam sygnał wozu policyjnego, a w lusterku dostrzegłam trzy goniące nas samochody. Serce podskoczyło mi do gardła. Wszyscy byliśmy przerażeni.
- Ja pierdzielę... - Szepnął Szarak.
- Dobra, zapiąć pasy! - Powiedział Bursztyn. - Teraz zobaczycie prawdziwą moc tej maszynki!
Wcisnął pedał gazu i zaczęliśmy jechać szybciej. Wozy policyjne również przyspieszyły. Jednak Bursztyn nie dawał za wygraną. Jechał z dużą prędkością, omijał leniwe samochody po drodze. Nie wiedział, jak ich zgubić. Dlatego też wyminął kilka innych samochodów jadąc pod prąd i ledwo omijając trąbiącą na nas ciężarówkę. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, czy boję się przez policję, czy przez tą ostrą jazdę. Bursztyn wepchnął się pomiędzy jakieś samochody. Policja była już daleko za nami, jednak jeden wóz próbował zrobić podobny manewr i zaczął jechać pod prąd. Na szczęście inne pojazdy, które jechały w przeciwną stronę utrudniły mu zadanie i udało nam się zwiać policji. Czując tę ulgę po jakimś czasie znużył mnie sen.
To była piąta rano. Słońce wschodziło powoli. Wszyscy spali oprócz Bursztyna. Dowiedziałam się, że już dawno byliśmy w Hiszpanii. Jechaliśmy przez jakąś suchą okolicę. Dużą ilość pól zalewały pierwsze słoneczne promienie. Gdyby nie stojące dookoła drzewa pomyślałabym, że jesteśmy na jakiejś pustyni. Jeszcze kaktusa na środku drogi brakowało. Przejechaliśmy koło jakiegoś ogromnego budynku, któremu niestety nie mogłam zbytnio się przypatrzeć, bo nie siedziałam po lewej stronie przy oknie...
Nagle jak na złość zaczęła nam się kończyć benzyna, a w pobliżu nie było żadnej stacji. Zjechaliśmy na bok. Wysiadłam z Bursztynem sprawdzić, czy mamy jeszcze zapas benzyny. Niestety skończył się. Przez tą całą sprawę z policją zapomnieliśmy o zatankowaniu przyczepy! Tak więc czekaliśmy przed pojazdem na jakiś samochód, który podjedzie i nam pomoże. Niestety przez godzinę było pusto. Czułam się jak na kompletnym zadupiu! Pierwsze dwa samochody przejechały obok nas obojętnie i zostawiły na pastwę losu. Chamy jedne! A kiedy już zbliżała się siódma zaczęło mi się robić gorąco. Zdjęłam płaszcz i wrzuciłam do przyczepy. Dostrzegłam Słowika, który już się obudził.
- Co się stało Oli? - Spytał. - Gdzie jesteśmy?
- Na jakimś Hiszpańskim zadupiu. - Odparłam. - Zabrakło nam benzyny, a oczywiście nikt tutaj nie jest w stanie nam pomóc.
- Aha, zajebiście...
W końcu i Szarak z Wiki się obudzili. Cała sytuacja bardzo wszystkich zdenerwowała. Szczególnie, że policja dalej mogła nas szukać i z pewnością mogliby tu dojechać lada chwila. Nagle podjechał do nas jakiś facet na czarnym motorze. Zsiadł z niego i zdjął kask. Ujrzałam niesamowitego przystojniaka! Miał ciemną karnację, był umięśniony, oczy w odcieniu gorzkiej czekolady, a włosy czarne, jak węgiel. Ubraną miał bordową kurtkę, szarą koszulkę, dżinsy i białe Nike.
- Hablas Español? - Spytał.
Nikt z nas nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Do you speak English? - Zapytał ponownie.
Zaczęliśmy dyskutować po Angielsku. Chłopak przedstawił się jako Carlos Lujan. Wyjaśniliśmy mu całą sytuację. On, jakby anioł, który specjalnie nas szukał wyjął z małego bagażnika motoru benzynę. Zatankowaliśmy przyczepę i podziękowaliśmy za pomoc.
- Dokąd zmierzacie? - Spytał.
- Jedziemy do Madrytu. - Odpowiedziałam. - A później... Kto wie?
- Ojej podróżujecie?
- Można tak powiedzieć.
- Ja także jadę do Madrytu. Mam tam do załatwienia pewną sprawę... - Spojrzał na Szaraka. - Gdzieś cię już widziałem.
- Wątpię. - Powiedział Szarak patrząc na niego jakby... Nieufnie...
- Z resztą jeśli chcecie, to mogę wam wskazać pewien skrót do Madrytu. Dojechalibyście wtedy na miejsce za godzinę.
Tak też więc się stało. Carlos jechał przed nami, a my za nim. Pół godziny później zbliżaliśmy się do stolicy Hiszpanii.
hej ;] szybko Ci idzie pisanie rozdziałów ;D
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie, skąd Carlos zna Szaraka o.O mam nadzieję, że za niedługo odkryjesz przed nami wszystkie jego tajemnice.
+ chciałam Ci podziękować za miłe słowa na moim blogu ;]
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.
Ja u Ciebie również czekam na rozdział ^^
Usuń